TEATR "BAJ POMORSKI"
UL. PIERNIKARSKA 9, 87-100 TORUŃ
SEKRETARIAT: +48 56 652 24 24 FAX 56 652 27 17
SEKRETARIAT@BAJPOMORSKI.ART.PL
DZIAŁ ORGANIZACJI WIDOWISK
56 652 20 29, WEW. 35, 36, 54;
ORGANIZACJA @BAJPOMORSKI.ART.PL Nr. konta bankowego (bilety) 23116022020000000061721102
Relacje z 37. TSTJA
W branżowym miesięczniku ,,Teatr" ukazały się dwie relacje z majowego festiwalu!
Walczące o sprawiedliwość
Katarzyna Flader-Rzeszowska
Na tegorocznych Toruńskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora głos zabrały przede wszystkim aktorki, wcielające się w role matek, córek, partnerek, strażniczek pamięci (w programie znalazły się tylko dwa pokazy przygotowane przez mężczyzn: Ściana w wykonaniu Damiana Droszcza oraz Remigiusza Grzeli Barbara Krafftówna w krainie czarów – pokaz poświęcony postaci wybitnej aktorki). Mający długą tradycję festiwal (prowadzony nieprzerwanie przez Wiesława Gerasa) kolejny raz dowiódł, że dobry scenariusz może być oparty na reportażu (Czechło Pauliny Stolarczuk), udramatyzowanych zapiskach biograficznych (Jordan Zuzanny Bernat), klasycznym dramacie (żywiołowy monodram Raz dokoła. Kobiety „Wesela” Kingi Kowalskiej), zbiorze refleksji i poezji (towarzysząca festiwalowi prezentacja Anny Seniuk Księga ziół i nie tylko). Może też zostać napisany specjalnie na potrzeby jednoosobowej wypowiedzi (W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej).
„Teatr jednego aktora jest miejscem realizacji pewnej ważnej, współczesnej sprawy, a nie tradycyjnie pojmowanej fabuły, czy charakteru. I to go wyróżnia, to stanowi jego szczególną wartość” – pisał wiele lat temu Tadeusz Malak. Tak jest nadal. Tegoroczne spotkania poruszały ważne, współczesne tematy: dzieciństwa, traumatycznych relacji rodzinnych, odradzania się niebezpiecznych ideologii. Mocnymi akordami zabrzmiała też samotna walka o wolność i godność. Na festiwalu spotkały się dwie wstrząsające historie oparte na życiu prawdziwych bohaterek. Odgrywające je aktorki dowiodły, że teatr jednoosobowy potrafi mieć siłę, jakiej nie daje inna forma sceniczna. Zarówno Jowita Budnik, jak i Agnieszka Przepiórska zabrały głos w bardzo ważnych dla nich sprawach, przywróciły pamięć o niezwykłych kobietach, identyfikowały się z nimi i tworzyły emocjonalny dialog z widzami. Przedstawiane historie stały się też dyskretną przestrogą dla następnych pokoleń.
Monodram Jowity Budnik (reż. Iwona Siekierzyńska) Rachela Auerbach, pisma z getta warszawskiego to wspomnienie pisarki i historyczki, która w czasie wojny kierowała kuchnią ludową przy ulicy Leszno w Warszawie. Choć każdy, kto tutaj przychodził, był dla niej osobnym światem, miał własną historię i potrzeby, nikogo realnie nie mogła ocalić. To, czym dysponowała, nie wystarczało, by podtrzymać ludzkie życie – wycieńczone i upodlone. Rachela grana przez Budnik jest twarda i silna, do pewnego momentu nie pozwala porwać się uczuciom – musi racjonalnie zarządzać żywnością, nie może rozczulać się nawet nad losem głodnych sierot (ich głosy słyszy wciąż po latach). Ale przecież pod oschłym wyrazem twarzy buzują w niej wściekłość, poczucie niezrozumienia, żal. W przyszłości chce ocalić pamięć o tych, co zginęli, którzy pęcznieli z głodu, umierali na ulicach. I tak się dzieje. Całe swoje powojenne życie poświęca dokumentowaniu Holokaustu – najpierw w Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej, potem w Instytucie Jad Waszem.
Po latach w swej wyobraźni znowu staje w fartuchu w kuchni getta: rozstawia krzesła, wyciera stoły, kładzie kromki chleba, przywołuje umarłych i ich historie. Na nowo przeżywa każdą śmierć, każde bezeceństwo faszystów (nagrywanie zoofilskich filmów z udziałem zmuszanych do czynności seksualnych Żydów) i upodlenie ofiar (wygłodniali rodzice zjedli fragment ciała swojego zmarłego dziecka). W notatniku zapisuje skwapliwie wszystko, co pamięta. Rachela jest archiwistką Zagłady. Tylko to trzyma ją przy życiu i nie pozwala oszaleć. Jej opowieść staje się modlitwą za umarłych, ostatnią pieśnią.
Spektakl Agnieszki Przepiórskiej zamykający tegoroczny festiwal to dramatyczna historia Barbary Sadowskiej, matki Grzegorza Przemyka. Zaczyna się od sceny, która wywołuje bardzo silne przeżycia i już do końca nie pozwala odetchnąć widzom. Ubrana w obcisły golf, rozszerzane kolorowe spodnie, z krzyżykiem na szyi, boso (Grzegorz w chwili pobicia nie miał na sobie butów), w ciemnej peruce z krótkimi włosami, Przepiórska jako Barbara zaczyna kreślić palcem na dużym ekranie najważniejsze dane – linię życia jej syna. To majowa data urodzin, waga, wzrost, zapis więzi, która od razu połączyła ją z dzieckiem („Ja i Ty. My”), pierwszy uśmiech i pierwsza łza. Ale też pierwszy krzyk i ostatni krzyk, zamykający życie Grzegorza dziewiętnaście lat później, w maju 1983 roku. Krzyk z powodu bestialskiego pobicia na komisariacie przy Jezuickiej, który każe aktorce natychmiast zmienić radosny nastrój na tragiczne wyznanie. Życie Grzegorza zaczyna się i kończy w najpiękniejszym miesiącu roku. W maju wszystko kwitnie, dojrzewa, pachnie. W maju się kocha, tańczy, śpiewa. W maju się umiera.
Ten niezwykle mocny początek wyznacza ścieżkę emocjonalną całego spektaklu. Nawet w scenach, kiedy Przepiórska z komicznym talentem, znanym już ze spektakli Klubu Komediowego, mówi o sprawach zabawnych (choćby wtedy, gdy tłumaczy mężowi, że Cyganeria to nie Cyganie), czuje się ból i rozpacz matki żegnającej syna. Także francuska kołysanka, której słowa mówią o zgaszonej świeczce i zamkniętych drzwiach, staje się zapowiedzią dramatu.
Gęsty, pełen napięć tekst Piotra Rowickiego jest mistrzowsko skondensowaną historią Sadowskiej. Poznajemy Barbarę nie tylko jako matkę Grzegorza i opozycjonistkę, ale także jako poetkę żyjącą w środowisku twórców (wiersze wpleciono w scenariusz), kobietę potrzebującą miłości, niechcianą przez rodziców dziewczynkę, wychowywaną przez obcych ludzi w Niemczech, pacjentkę zmagającą się przez wiele lat z chorobami. Rowicki w małej formie kreśli pełny portret kobiety, a Przepiórska nadaje mu życie – wiarygodnie, uczciwie, empatycznie.
Postać Barbary towarzyszy aktorce od 2018 roku, kiedy w Teatrze Polonia miała miejsce premiera Żeby nie było śladów. Wówczas w spektaklu Piotra Ratajczaka zagrała Sadowską. Świetnie skonstruowana i poprowadzona postać była tu przede wszystkim matką – cierpiącą, opuszczoną. Scenariusz koncentrował się wokół Grzegorza. Tym razem Rowicki, łącząc różne poetyki, pokazał świat Barbary. Odsłonił też wymiar transcendentny opowieści, który pogłębia tragizm i stawia jeszcze inne, wykraczające poza doczesność pytania. Tekst napisany jest niczym współczesne żale Matki Boskiej pod krzyżem. Kolejne etapy opowieści Barbary można traktować jak pasję Grzegorza, ona sama zaś to figura Matki Boskiej Bolesnej (nazywa siebie małą lokalną pietą). Sadowska kilka razy mówi fragmentami gorzkich żalów, a w trakcie relacji o katowaniu Grzegorza cytuje nabożeństwo drogi krzyżowej. Po śmierci syna z trudem wypowiada ubrane w litanijną formę wyznania cierpiącej matki: „[…] Jeszcze trochę się nie umyję. / Jeszcze trochę nie pójdę na spacer. / Jeszcze trochę nie zjem śniadania. / Jeszcze trochę. Jeszcze trochę nie. Amen”.
Przepiórska pokazuje różne etapy żałoby Barbary: od rozpaczy, przez usilne szukanie pocieszenia w modlitwie, w spotkaniach z ludźmi, w listach, w rozmowach z księdzem Popiełuszką, aż po wiarę w sprawiedliwość systemu prawnego. Wreszcie jej żałoba zmienia się w bunt wobec państwa, władzy, także wobec Boga. Sadowska przywołuje słowa psalmu, wypowiedziane przez Chrystusa na krzyżu: „Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Wstrząsająca jest scena, kiedy niczym Mickiewiczowski Konrad zarzuca Bogu obojętność, nieczułość. Bluźni: „Nie chcę nawet na ciebie spojrzeć! Nie chcę nawet na ciebie splunąć! Tak, powiedziałam to. I mogę powtórzyć. Co możesz mi zrobić? Ukarać? Jak? Ile razy jeszcze?”. Buntuje się też wobec powielanego w polskiej kulturze wizerunku matki cierpiącej, matki synów oddających życie w narodowych zrywach, Rollisonowej. Ona chciała tylko prosto, szczęśliwie żyć.
Anna Gryszkówna, reżyserka, jak w poprzednich monodramach zrealizowanych z Agnieszką Przepiórską, precyzyjnie ustawia ruch sceniczny: każde przejście ma tu swoje znaczenie, każdy gest odsłania symbolikę, jak chowane pod swetrem jajko ptasie stające się zapowiedzią nowego życia. Gryszkównie wystarczają dwa krzesła, by stworzyć rzeczywistość Barbary – mieszkanie, komisariat, kondukt żałobny, sąd, ogród w szpitalu. Twórczynie pierwszy raz wprowadziły do scenicznego świata wizualizacje (Michał Głaszczka) dopowiadające stany psychiczne Barbary. Reżyserka unika dosłowności i naśladowania. Z wyczuciem, co nie znaczy, że mniej dojmująco, rozegrane zostały sceny: pobicia Grzegorza (kurczące się ciało aktorki, urywane sylaby), jego umierania (dźwięk słabnącego pulsu, tempo wypowiedzi aktorki, migające światło szpitalne, zapis medycznego monitora) czy rozpaczy Barbary (czołganie się, nerwowe wkładanie papierosów między palce).
Barbara Przepiórskiej dwa razy przeżywa śmierć syna. Pierwszy raz w szpitalu, a drugi raz w sądzie, kiedy – dzięki potężnym manipulacjom – sprawcy zostają uniewinnieni. Dochodzi wówczas do granicy rozczarowania i bólu. Mówi z goryczą: „Matka, która pod krzyżem stała. »Bogurodzica dziewica, Bogiem sławiena Maryja. / U twego syna, Gospodzina«. A ty wisisz Grzesiu na krzyżu. Zejdź, odpocznij, ja za ciebie powiszę. / Odetchnij. Głęboko. Jeszcze”. W finale aktorka ściąga perukę. Staje przed widzami jako umierająca na raka Barbara i jako Agnieszka. Wygłasza swój protest wobec władzy i wymiaru sprawiedliwości. Liczy, że kiedyś prawda zostanie odkryta, a winni ukarani. Trudno głęboko odetchnąć.
Agnieszka Przepiórska na XXXVII Toruńskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora zdobyła Nagrodę im. Antoniego Słocińskiego za wierność przesłaniu autora i Nagrodę ZASP za najlepszą kreację. Monodram W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej to maestria gatunku.
XXXVII Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora
Toruń, 19–21 maja 2023
Zniszczone mikroświaty dzieciństwa
Marzenna Wiśniewska
Kilkuletni Julek w kostiumie pluszowego misia energicznie skacze, biega, robi fikołki i tryskając radością, dzieli się doświadczeniem dziecięcej beztroski. Dzięki wyobraźni jego świat nie ma granic, duchy są realne, mowa zwierząt jest zrozumiała, a odgrywanie z rodzicami scen rodem z filmów sensacyjnych to świetna zabawa z dreszczykiem emocji. Julek jest jak niezwykle żywotna, najmniejsza cząstka elementarna świata, która niestety wpada w czarną dziurę świata dorosłych. To punkt wyjścia monodramu Julii Wyszyńskiej Fizyka kwantowa. Czyli rozmowy nigdy nieprzeprowadzone, dramatu stłumionego, samotnego i straumatyzowanego dzieciństwa. Przedstawienie to otworzyło XXXVII Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora, które odbyły się w maju na scenie Teatru „Baj Pomorski”, i zarazem wyznaczyło wyrazisty na tegorocznym festiwalu nurt spektakli o dzieciństwie uwikłanym w doświadczenie transmisji przemocy.
Po scenie, w której Wyszyńska świetnie oddaje pełnię energii kilkuletniego chłopca, następuje ważny moment. Rozbawiony Julek chwyta za rękę niewidzialnego ojca i nagle cała jego energia wyparowuje, ciało kurczy się i drętwieje pod wpływem dobrze utrwalonych w pamięci toksycznych reprymend i emocjonalnego chłodu rodzica. Przemoc werbalna jest nie mniej krzywdząca od przemocy fizycznej, każda z nich zostawia rany i zapisuje w dziecku przekonanie, że żyje we wrogim świecie, utrwala wzorce zachowań lękowych lub agresywnych. Od tej chwili Wyszyńska gra, jakby scena była wielkim zderzaczem hadronów. W kalejdoskopowym tempie śledzimy powidoki najważniejszych sytuacji z domu, szkoły, podwórka, w których rozigrany Julek jest przemocowo formatowany według rodzicielskich oczekiwań i norm społecznych. To czasami zdawałoby się niepozorne sytuacje, jak przedszkolny przymus noszenia znienawidzonych rajstop, jakże dobrze znany wielu widzom z autopsji, czy nieporozumienia w szkolnych relacjach rówieśniczych. Ale już silnie traumatyzującym zdarzeniem jest zmuszanie przez przedszkolankę, Panią Czesię, do jedzenia obrzydliwie śliskiego budyniu: dorosły przecież wie lepiej, co jest dobre dla dziecka. Okrutna jest także konfrontacja z opresyjnym systemem nauczania, który zabija indywidualne zdolności. Aktorka ukazuje panoramę przekazywanych z pokolenia na pokolenie krzywd, które domagają się nazwania i wypowiedzenia. Z Julka, niczym z długo blokowanego wulkanu, wystrzeliwują obrazy, słowa, zdarzenia, które naznaczyły jego dzieciństwo i dorosłe życie lękiem, poczuciem niewystarczalności, frustracjami, brakiem zaufania do bliskich i do samego siebie.
Wyszyńska zanurza widzów w strumieniu świadomości chłopca, ale też zręcznie przerzuca nas w środek światów innych postaci, czy też możliwych równoległych scenariuszy życia swojego głównego bohatera. Brawurowo odgrywa rozmowę po śląsku z krewką babcią, której mądrość życiowa ma terapeutyczną siłę. W szybkich kadrach tworzy sylwetkę oenerowca, tropiąc klisze społeczne kształtujące toksyczną męskość, której ofiarą staje się również Julek, tak jak wcześniej jego ojciec. A do tego od początku spektaklu gra z widownią i tworzy autotematyczny teatr. Wyszyńska, podobnie jak Wojciech Ziemilski w Come Together (Teatr Studio) czy Anna Karasińska w Drugim spektaklu (Teatr Polski w Poznaniu), odsłania uwikłanie widza w reguły teatralnej umowności i frustrujące dla widowni eksperymenty inscenizatorów. Zarazem autoironicznie eksponuje siebie – aktorkę, jako osobę, która nieustannie mierzy się z ucieleśnianiem ludzkich lęków i trudnych doświadczeń, równocześnie żyjąc w systemowym strachu podsycanym metodami pracy reżyserów, głosami recenzentów czy groźbą wypadnięcia z zawodowego obiegu. Wyszyńska ekwilibrystycznie żongluje byciem sobą, rolą aktorki i kreowanymi postaciami, rozsadzając w ten sposób terapeutyczny klimat narracji. Ale ostatecznie przeprowadza nas terapeutyczną ścieżką. Uwalnia bunt przeciwko światu, w którym jest przyzwolenie na przemoc i pozwala płynąć słowom, które nazywają krzywdy, tłumione emocje i układają się w nigdy nieprzeprowadzoną rozmowę z najbliższą osobą. Dynamiczna gra Wyszyńskiej, w odpowiednich momentach kontrapunktowana wyciszeniem, napięciem ciała czy delikatnym obrazem scenicznym, wydobywa różne rejestry tej teatralnej rozmowy i bezpiecznie prowadzi widzów ku troskliwemu przyjrzeniu się sobie jako cząstce elementarnej świata. Kapituła Akredytowanych Dziennikarzy TSTJA 2023 przyznała Julii Wyszyńskiej nagrodę za „odwagę i przenikliwość w odczytywaniu źródeł kondycji nastrojów społecznych i za ich kreatywne transformowanie oraz za twórczą kontynuację monodramu autorskiego”.
Skrzywdzone dziecko wychylało się raz po raz z młodego Staszka z poprawczakową i więzienną historią, bohatera Ściany Damiana Droszcza. Zdrapywanie z remontowanej ściany kolejnych warstw starej farby stało się dla bohatera jednocześnie procesem zdejmowania z siebie masek drobnego przestępcy, twardego kibola i nieustraszonego mięśniaka z dziarami. Pod nimi ukrywany był blokowany latami płacz, ból i lęk bitego chłopca, ofiary „czarnej pedagogiki” opisanej przez Alice Miller w Zniewolonym dzieciństwie i przywoływanej w spektaklu w kontrapunktowo zrealizowanych projekcjach multimedialnych. Troska Staszka o koty znalezione w kartonie to ekwiwalent czułości wobec samego siebie, której był pozbawiony, to moment ukojenia jego wewnętrznego dziecka tęskniącego za poczuciem bezpieczeństwa i akceptacją. Droszcz, podobnie jak Wyszyńska, temat poranionego dzieciństwa zderzył ze współczesnymi napięciami społecznymi, krytykując wrogość wobec wszystkiego, co nie mieści się w tradycyjnym wyobrażeniu polskości i nietolerancję. Pokazał tym samym problem przemocy jako traumy, która rodzi agresję i kolejne pokolenia zapętla w toksycznych relacjach.
Ofiarą takiego procesu transmisji przemocy stała się nastoletnia bohaterka innego monodramu prezentowanego w Toruniu, Jordana w wykonaniu Zuzanny Bernat, w reżyserii Doroty Landowskiej, która wcześniej przez kilkanaście lat sama grała dramatyczne wyznanie Shirley Jones, młodej zabójczyni. Nastoletnia dziewczyna, bita i upokarzana przez partnera, żyje w zaklętym kręgu agresji i terroru, który doprowadza do dramatycznej zbrodni na własnym dziecku. O ile Droszcz połączył analizę mechanizmów przemocy z humorystycznym dystansem, to Zuzanna Bernat zagrała z mroczną powagą, by wyrzucić społeczeństwu jego wielką winę za znieczulenie na krzywdę najmłodszych i najsłabszych osób.
Inny był ciężar dziecięcego doświadczenia bohaterki Nadbagażu w wykonaniu Karoliny Miłkowskiej-Prorok, opowiadającego migracyjne historie Polaków. Tekst Iwony Kusiak dotyczy doświadczeń osób wyjeżdżających z Polski w ostatnich dekadach XX wieku i rozprawia się zarazem z mitem dzieciństwa oraz nostalgiczną wizją powrotu do kraju jako szansą na odzyskanie jakiejś niezaspokojonej pustki. Wraz z ubraniami i rekwizytami, które główna bohaterka wyjmuje z walizki, ożywają wspomnienia domu i bliskich, a razem z tym ból dziecka zmuszonego do zbyt szybkiej samodzielności. Dorosłe życie upomina się o rozliczenie z wypartymi trudnymi doświadczeniami i pustką po złudzeniach, które nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością.
Do teatralnych opowieści, które podczas tegorocznego festiwalu monodramów w Toruniu pokazywały mikroświaty dzieciństwa zniszczone lub zniekształcone przez przemoc, realne życie dopisało niestety następną tragiczną kartę. Po raz kolejny przemoc dorosłych wobec dziecka i ciche na nią przyzwolenie zgotowały kilkuletniemu Kamilowi z Częstochowy niewyobrażalny koszmar spirali przemocy i śmierć w męczarniach. Nie sposób było, oglądając monodram Wyszyńskiej, nie myśleć o tym, że Kamil był rówieśnikiem Julka.
XXXVII Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora
Toruń, 19–21 maja 2023