TEATR "BAJ POMORSKI"
UL. PIERNIKARSKA 9, 87-100 TORUŃ
SEKRETARIAT: +48 56 652 24 24
SEKRETARIAT@BAJPOMORSKI.ART.PL
DZIAŁ ORGANIZACJI WIDOWISK
56 652 20 29, WEW. 55
ORGANIZACJA @BAJPOMORSKI.ART.PL Nr. konta bankowego (bilety) 23116022020000000061721102
Recenzje po pokazie ,,Pana Lampy\" w Opolu
WSZYSCY POTRZEBUJEMY WIELU DOBRYCH SŁÓW
O kończącym konkursowe pokazy XXIX OFTL spektaklu „Pan Lampa” pisze Agata Kwiatkowska
Wyreżyserowany przez Punch Mamę, czyli Laurę Słabińską, i będący ostatnią propozycją konkursową Festiwalu „Pan Lampa” okazał się pięknym podsumowaniem, summą tematów, na jakie teatralni twórcy i twórczynie chcą rozmawiać z (naj)młodszymi (bo jednak to teatr dla dzieci mam na myśli – jako królujący zarówno podczas tegorocznej edycji OFTL, jak i w teatrze lalek w ogóle). Odnajdziemy w nim zatem wątki obecne także w innych przedstawieniach – czasem pierwszoplanowe, to znów poboczne, odbijające się echem.
W tym roku w Opolu zobaczyliśmy dwa spektakle, do których teksty napisała Malina Prześluga. Pomimo odmiennej treści i formy scenicznej, możemy wyprowadzić pewną zasadę organizującą oba scenariusze. Ich szkielet, ogólna konstrukcja jest jednaka – opiera się na oddzielnych scenach (auto)prezentacji kolejnych postaci. W „La la lalkach”, przeglądzie lalkowej piosenki kabaretowej, temat został podany wprost, a dramaturgia koncertu nie potrzebuje spajającej poszczególne wystąpienia w całość fabuły. Inne reguły rządzą „Panem Lampą”, którego tytułowy bohater (Jacek Pysiak) wespół ze swoją towarzyszką i opiekunką Piesą (Anna Katarzyna Chudek) stanowią oś wszystkich historii; jako gospodarze Domczyska gromadzą wokół siebie jego pozostałych lokatorów.
Nieprzypadkowo nazwa zamieszkiwanego przez nich miejsca może budzić wieloznaczne odczucia: podobne wywołują współzamieszkujący je Inni. Lecz nie tutaj – bo Domczysko jest otwarte na uznane za dziwaków, odrzucone, nieakceptowane osoby i personifikacje wypieranych stanów czy emocji.
Główny bohater to łagodny starszy pan, który jednak nieco różni się od reszty miłych staruszków – pewnego dnia na jego głowie ciepłym światłem rozbłysła żarówka. I od tamtej pory już tak sobie świeci – niczym gwiazda, wokół której orbitują inne planety. Bo Pan Lampa przyciąga – swoją życzliwością, chęcią spotkania z każdym i znalezienia rozwiązania na trapiące problemy i zmartwienia.
Mimo prostej budowy spektakl nie popada ani w banał, ani w nudę. Na błyskotliwość i ożywczość „Pana Lampy” pracuje konstruująca ten świat zasada dosłownie przedstawianej metafory. W mig zauważamy ją w przypadku Pana Dosłownego (Krzysztof Grzęda), w towarzystwie którego należy szczególnie zwracać uwagę na język, żeby przypadkiem n a p r a w d ę nie opadły mu ręce lub nie wypruł sobie żył... Przykład Pana Dosłownego pokazuje, że nie tylko należy świadomie używać słów, bo mają one wpływ na innych, ale też, że nie dla wszystkich znaczą to samo. Co więcej, Pan Dosłowny ma swój (na szczęście mniej dosłowny ) odpowiednik w rzeczywistości – autycy również nie operują metaforą czy pojęciami abstrakcyjnymi.
Państwo Bałagańscy (Agnieszka Niezgoda, Andrzej Słowik i Dominika Miękus jako Bałaganiątko) są z kolei literalnym przeciwieństwem tak zwanej porządnej rodziny.
Ich pojawienie się – powrót z urlopu – odwraca też reguły działań: w domu się bałagani, brudzi, wywraca meble, a czysta łazienka bez osadów i włosów w sitku budzi w Pani Bałagańskiej rozczarowanie, jeżeli nie rozpacz. Przy czym nie postuluje się, by picie wyciśniętej ze ścierki wody bądź smarkanie na podłogę stały się nowymi zasadami – w spektaklu nie narzuca się pozostałym własnych norm.
Figuratywne wyrażenia rozumiane i realizowane dosłownie nie tracą jednak swojego metaforycznego potencjału. Nikt nie chce patrzeć Pani Słońce w twarz – patrzenie w słońce faktycznie jest trudne, a nawet bolesne – co ona odczuwa jako odrzucenie, lekceważenie: i takie znaczenie może mieć przenośne rozumienie tego zwrotu. Pan Lampa i Piesa znajdują jednak sposób na tę smutną sytuację – zakładają okulary. Zainscenizowaną metaforę stanowi także scena zebrania się w Domczysku wszystkich postaci, w której każdy daje coś od siebie Piesie – ta bardzo szeroko ziewnęła, przez co połknęła kawałek dnia; dlatego zwołani przez Pana Lampę przyjaciele pomagają jej poskładać utracony fragment z kawałków własnych dni.
Spektakl udowadnia, że zawsze istnieje jakieś rozwiązanie – trzeba tylko chcieć je znaleźć. Nie musi ono oznaczać stuprocentowego spełnienia dla obu stron – bywa umową–kompromisem, spotkaniem w pół drogi. Tak jest w przypadku Pani Straszyńskiej i Wściekłaka (ponownie Agnieszka Niezgoda i Andrzej Słowik). Pierwszej ogromnie chce się straszyć dzieci, ale tak, że już nie może wytrzymać! A tego robić nie wolno, takie panują obowiązujące wszystkich zasady. Ta wielka klaunica, której z kostiumu co rusz wyłania się kolejna głowa, w końcu godzi się postraszyć do słoika: w nim jej straszenie poczeka na dziecko, które lubi się bać (widziałam jednego ochotnika na widowni, więc na szczęście Pani Straszyńska długo nie pozostanie niepocieszona).
Zanim na scenie zobaczymy Wściekłaka, kolor otoczenia zmieni się na – a jakże – wściekle czerwony. W tym świetle przebiega rozmowa Pana Lampy i Piesy – czy raczej ich kłótnia i wzajemne obrażanie. Na szczęście szybko orientują się, czyja to sprawka i karmiony ich złością, pęczniejący wielki futrzak pod wpływem życzliwych słów kurczy się do tego stopnia, że z sufitu (jak to – sufitu!?) wystaje mu tylko głowa. Nie sposób uniknąć powrotu Wściekłaka, który też jest częścią tego świata, dlatego – jak uzgodnili z Panem Lampą – może wściekać raz w miesiącu.
Nie tylko Wściekłak „znika w suficie” (który tutaj dodatkowo okazuje się być w podłodze) z tej samej drogi korzysta Pani Straszyńska i Babcia Drapcia (drugi raz cudowna Dominika Miękus). Zgarbiona staruszka w tęczowych podkolanówkach opowiada Piesie (którą nieustannie nazywa Kocią) o tym, jak jej świat stanął na głowie, kiedy odszedł od niej Mężuś. Wtedy to wnusia pokazała Babci jogę i ta odkryła, że tak naprawdę stojąc na głowie czuje się lepiej! Podjęta przez Drapcię próba prezentacji jogowych umiejętności nie dochodzi do skutku, udaremniona przez zwijającą się wciąż matę. Niezrażona Babcia wykonuje w zamian mostek na jednej ręce, czemu towarzyszy ogólne „jaaaa” i „łaaaał” dobiegające z widowni – dzieciaki (a ja razem z nimi) bez dwóch zdań kupiły Babcię Drapcię.
Ale co to za miejsce, które pozwala bohaterom wystawać z sufitu? Scenograf Pavel Hubička tak zaprojektował świat „Pana Lampy”, że już na pierwszy rzut oka (Panie Dosłowny, proszę tego nie czytać!) widać niesamowitość Domczyska i jego mieszkańców. W głębi sceny znajduje się jakby doklejony pokój-kubik, który mnie ze względu na zastosowaną perspektywę kojarzy się z „Pokojem Van Gogha w Arles”: pochyła podłoga, wrażenie głębi, zaburzone wymiary – mająca imitować trójwymiarowość malarska perspektywa zbieżna została – znowuż – dosłownie przeniesiona do trójwymiaru, z zachowaniem właściwych jej naiwności i nierzeczywistości; chociaż szaleńcze wirowanie (tak, pokój faktycznie wiruje!) oraz, znajdujące się na pierwszym planie gry, lewitujące / przekrzywione / wrośnięte w podłogę meble i elementy wystroju zdecydowanie odsyłają do Salvadora Dalego. Taka przestrzeń – poza tym, że robi wrażenie – świetnie dopowiada, dookreśla charakter samego domostwa, jak i postaci.
Istnieje jeszcze jedna organizatorka tej opowieści – Czas/Ciemność (Edyta Łukaszewicz-Lisowska). Od początku obecna, choć nie zawsze widoczna. W powłóczystej czarnej sukni, ze spuszczonymi na twarz, bardzo długimi fioletowo-niebieskimi włosami, zawiaduje życiem na scenie – to ona zapala i gasi Pana Lampę. Lecz nie ma w tym strachu czy niezgody – Pan Lampa, podobnie jak ostatecznie Santiago z „Dnia osiemdziesiątego piątego”, wie, że Światło i Ciemność to dwie strony tego samego życia.
Uderzający i wzruszający jest pewnego rodzaju smutek wpisany w niektóre postaci, przy obecnym równolegle komizmie. Smutek Pani Słońce kryje się w jej tęsknocie za bliskością, Babcia Drapcia i Pan Dosłowny, w związku ze swoją odmiennością niechciani przez bliskich, mimo że odnaleźli miejsce w Domczysku, noszą w sobie ślad tego odrzucenia. Inny rodzaj smutku (choć może to bardziej nostalgia?) pojawia się właśnie w gaśnięciu Pana Lampy – wiąże się z rozstaniem z przyjaciółmi, niezależnie od przyjmowania przez niego sytuacji taką, jaką jest i świadomości, że wszystko będzie dobrze, bo nie zostają sami, mają siebie nawzajem.
Smutki te łączy wspólne źródło – wynikają z relacji z innymi. Poczucie samotności, wykluczenia czy braku akceptacji ze strony otoczenia, ale również siła płynąca z przyjaźni, oswajanie trudnych emocji w kontakcie z innymi, szacunek dla Innych – to tematy podejmowane też przez „Odda i Lunę”, „Miłosia”, „Króla Maciusia”, „Kasieńkę”... Świat „Zagubionego chłopca” ratuje odkrycie dzielenia się dobrem z innymi, dawania (od) siebie; w „Miłosiu” natomiast to przeprosiny za przykre słowa gwarantują pojednanie.
Zespół „Pana Lampy” jest bardzo uważny na to, co się mówi do innych – w końcu Wściekłak, który rosnąc i nadymając się może rozsadzić Domczysko, żywi się złym słowem – co wydaje się bardzo wymowne w dobie „mowy nienawiści”. Taka optyka nie pozostawia wątpliwości co do tego, że – rozszerzając nieznacznie kwestię Babci Drapci – wszyscy potrzebujemy wielu dobrych słów!
Agata Kwiatkowska
*****************************************
A TY – ILE DZIŚ NABAŁAGANIŁEŚ?
O spektaklu „Pan Lampa” pisze Agata M. Skrzypek
Spektakl z Teatru „Baj Pomorski” z Torunia w reżyserii Laury Słabińskiej aka Punch Mamy z surrealistyczną scenografią Pavla Hubički opowiada o tym, że każda rzecz ma swoją drugą stronę – swoje przeciwieństwo i lustro, którego nie można odrzucać. Znalezienie porozumienia z Obcym – również tym własnym, podskórnym – niesie spokój i ukojenie.
W świecie Domczyska pana Lampy (Jacka Pysiaka) i jego Piesy (Anny Katarzyny Chudek) wszystko jest inaczej, niż „normalnie”: wnętrze otwartego pudełka, zaaranżowanego na pokój, obraca się wokół własnej osi, sufit znajduje się na ziemi, z której wystaje lampa. Wanna zanurza się w podłodze, lecz nikt nie zanurza się w wannie, ze ściany na skos wyrasta łóżko, a z podłogi fragment krzesła. Szafki i drabiny wyłaniają się ze ścian pod różnym kątem, część z nich lewituje, a całość scenografii sprawia wrażenie zatrzymanej w jakimś obłędnym tańcu.
Lokatorami i przyjaciółmi Domczyska są postacie będące reprezentacjami przeróżnych społecznych niedostosowań, naznaczone jakimś brakiem. Chodzi tu o zarówno fizyczne, jak i metaforyczne odstawanie. Na przykład Panu Lampie wyrasta z głowy żaróweczka, na którą z nieśmiałości zakłada czasem klosz, gdyż ta wiecznie świeci. Wędrująca wokół ziemi i skuszona do Domczyska świetlnym znakiem Pani Słońce żali się gospodarzowi z powodu samotności i tego, że nikt nie chce spojrzeć jej w twarz. Nie rozumie, dlaczego tak się dzieje, ale za radą Piesy będzie próbowała dogonić pokonującego podobną, co ona, trasę po nieboskłonie Pana Księżyca.
Pani Straszyńska mieszka na strychu, który naturalnie w warunkach Domczyska znajduje się w piwnicy i cierpi, bo bardzo chce jej się straszyć. I to nie byle kogo, a dzieci. W innym razie pęknie! Charakter tej postaci, szczególnie wampirze poszukiwanie pretekstu do nasycenia się strachem, wydaje się lekko perwersyjny. Rozwiązanie proponowane przez Pana Lampę i Piesę, które da upust żądzy Pani Straszyńskiej, polega na „postraszeniu do słoika”, które przyniesie pięciogłowej klaunicy spokój na długie lata. Podobnie nienormatywne zamiłowania odnaleźć można u rodzinki Bałagańskich, która z kolei swoje niedostosowanie uwidacznia w języku – na pytanie o urlop odpowiadają z błogim uśmiechem, że „było obrzydliwie!” – oraz poprzez ortodoksyjne praktyki, na przykład delektowanie się ze smakiem wodą wyciśniętą po ścierce. Przez wizytą Bałaganiarskich przez kilka dni mieszkańcy Domczyska intensywnie kurzą, brudzą i zagracają przestrzeń, ponieważ goście są pedantami, jeśli chodzi o stan zapaskudzenia miejsca pobytu.
Skoro już o odwróceniach językowych mowa, jest jeszcze Pan Dosłowny – sympatyczny młodzian w typie Grotowskiego z czasów Teatru Trzynastu Rzędów albo Turnaua z okolic „Naprawdę nie dzieje się nic” – który nie uznaje metafor i z tego powodu postępuje autodestrukcyjnie, rzucając słowa na wiatr, zjadając sobie zęby, wyrywając włosy z głowy, nosząc węża w kieszeni, walcząc z wiatrakami czy nawet kopiąc w kalendarz – przez co bardzo łatwo zorientować się, w jaki sposób wyrażenia obrazowe urządzają nam świat i komunikację, a jednocześnie nie pozwalają na bezkarne wyjście poza swoje ramy. Wreszcie Babcia Drapcia, mieszkanka sutereny (wychylająca się przez drzwiczki znajdujące się, jakże inaczej, w suficie), uparcie nazywa Piesę Kocią, a Kocia w ogóle się tym nie przejmuje, w pogodnym tolerancyjnym geście uznania zasad panujących w świecie Domczyska. Sama Babcia Drapcia (prze-za-baw-na Dominika Miękus) do grona odmieńców dołączyła po porzuceniu przez, jak go nazywa, „mężusia” i wtedy zainteresowała się jogą. Gdy pierwszy raz stanęła na głowie pojęła, że powinna robić to regularnie, by nie zwariować. Z tą radą na ustach próbuje zaprezentować, jak poprawnie stawać na głowie, ale zwinięta w rulon mata udaremnia wyzwanie. Na pocieszenie Babcia Drapcia wygina się w mostku na jednej ręce. Dobre i to!
Wśród karnawału wizyt i spotkań narasta konflikt między Piesą a Panem Lampą. On ma dość wychodzenia z nią na spacery cztery razy dziennie i oskarża o zjedzenie jego porcji budyniu; ona nie chce więcej przyrządzać mu czekoladowego deseru, sprzątać po nim i wysłuchiwać jego marudzenia. Światło zmienia się na czerwone i w ferworze waśni pojawia się potężny Wścieklik. Oddalenie Wścieklika, w którego towarzystwie nikt nie chce spędzać czasu, polega na wypowiedzeniu w jego kierunku kilku miłych, mądrych słów.
Odmienności i niedopasowania zostają zatem w „Panu Lampie” potraktowane jako pewne zastane, funkcjonujące według własnych systemów mikrorzeczywistości. Inaczej, niż w spektaklach, w których wątek wyobcowania bohatera prowadzony jest tak, by postać odnalazła swoje miejsce w grupie sobie podobnych, tutaj nie dąży się do ustanowienia wspólnoty „wykluczonych, ale szczęśliwych”. Kluczem do okiełznania drapiącej samotności ma być zrozumienie, że każdy medal ma dwie strony, że każdy człowiek jest na swój sposób nieprzystający do świata, ale razem ze wszystkimi innymi dopełnia jego całości. Trzeba się z tym pogodzić, by nie bać się, gdy Domczysko odwiedzi Ciemność.
Świat Hubički i Punch Mamy nie byłby kompletny bez barokowo-baśniowo-współczesnych kostiumów, które stanowią wdzięczny materiał do podbicia charakteru postaci. Przykładowo, ubrana w ozdobioną błyskotkami i żaróweczkami maskę oraz XVIII-wieczną żółto-złotą kreację rodem z Wersalu Ludwika XVI-ego, Pani Słońce mówi z aktorską manierą w stylu Niny Andrycz. Jest wszędzie i bije od niej taki blask, że nawet oglądający ją z rzadka Pan Księżyc na stałe nosi ciemne „szybkie okularki” (i uśmiecha się jak wiecznie młodzi prezenterzy telewizyjni). Pan Lampa w skromnym odzieniu przypomina zaczytanego we francuskich filozofach intelektualistę, a wystająca z jego głowy błękitna dioda symbolicznie uzasadnia, dlaczego to on wpada na błyskotliwe pomysły. Kilka postaci nosi peruki klaunów, co podkreśla ich tragiczny śmieszno-straszny status. Twórcy poeksperymentowali także ze zmienną wielkością i szerokością kostiumów, ale nie będę o tym pisać, bo spektakl „Pan Lampa” najlepiej obejrzeć i cieszyć się nim osobiście.
Agata M. Skrzypek
ŹRÓDŁO: ,,Kurier Smolki"